Jak przystało na samotnika-wędrowca, pustelnika-pielgrzyma, rozpocząłem marsz ku Przyrodzie, a mój totem wskazał właściwy kierunek, tam miałem podążać:
Popadłem, przy tym, w zadumę głęboką, jak skalne szczeliny i uskoki... Potęgę Gór i Skał odczuwałem na każdym kroku, a przecież te góry są maleńkie, a skały niewielkie. Względnie. Ja odnosiłem to do siebie oraz "tu-i-teraz". Było to coś niewyobrażalnego, a jednie pochłanianego pozamentalnie, pozazmysłowo, pozaduchowo - nie wiem nawet jak... Zrobiłem jedną, jedyną słitfocię z braku innych możliwości...
Rozmawiałem z Przyrodą, a więc i Skałami, otrzymując w odpowiedzi natłok własnych myśli i nie wiem, czy za ich sprawą, czy tylko wskutek targanego bagażu trudnego do udźwignięcia?
Jako cień człowieka doszedłem tu do różnych konkluzji, wśród których najpiękniej wybrzmiewał gong samotności, samotnictwa...
Znamienne też było i to, że przez sześć godzin, na długiej trasie, nie spotkałem ani jednego człowieka! Nikogo! Pustka!




Brak komentarzy:
Prześlij komentarz